poniedziałek, 8 października 2012

Nowe doświadczenia żółtodzioba




Ostatnio dzieje się za dużo, żeby ze wszystkim być na bieżąco. Dlatego niestety teraz opiszę bardzo zdawkowo ostatnie 1.5 tygodnia przy okazji gotując świeżo upolowanego brokuła na obiad. 

 Teraz tutaj będę publikowała wszystkie zdjęcia z zajawką na facebooku, żeby nie dublować zdjęć. Zapraszam do lektury niesamowicie długiej notki z niesamowicie dużą dawką zdjęć!



Jak już pisałam, we wtorek pojechaliśmy na Balos. Dwa dni później wyruszyliśmy na wschód Krety. Trzydniowa wyprawa zaczęła się dla nas niezwykle pomyślnie. Trafiliśmy akurat na krajowy dzień turystyczny, a co za tym idzie – wstępy za free, darmowa degustacja kreteńskiej kuchni i alkoholi. Widzieliśmy takie miejsca, jak Malia, Neapoli, Aghios Nikolaos, Plaka, Spinalonga, Sitia, Ierapetra, Preveli. Noce spędzaliśmy na plaży, rano braliśmy prysznic i wyruszaliśmy w dalszą drogę z butelką wina w samochodzie. Jedliśmy byle jak, ale wszystko smakowało niesamowicie. To jest chyba klimat prostego życia, od którego nie wymaga się niczego. 










































W zeszłym tygodniu zaczęły się zajęcia na Uniwersytecie. Większość z nich prowadzona jest po grecku, więc profesorowie z reguły nie wymagają od nas obecności. Jak pewnie się domyślacie zaliczamy głównie esejami. U mnie póki co jest jeden egzamin w lutym. Biblioteka jest pełna niesamowicie ciekawych tytułów. Jak już odgrzebię się z tych wszystkich zaległości to posiedzę tam trochę nad czymś interesującym.

Na uczelni jest stołówka, w której podają wyjątkowo paskudne fredo. Mimo wszystko i tak się je kupuje, ale daję słowo – w tym tygodniu nie ruszę tego paskudztwa. Chcesz dobrą kawę? Na mieście jest pełno kawiarenek gdzie kawa smakuje jak kawa. Ale wracając…  Mamy tu też siłownię, która jest darmowa dla studentów i z tej przyjemności mam zamiar skorzystać. Zdjęć z uniwersytetu jeszcze nie mam, ale już niedługo coś się pojawi. A język? Jeden, dwa, trzy, cztery, malaka 6 godzin tygodniowo. I to tyle jeżeli chodzi o język na uniwersytecie. Natomiast poza uniwersytetem odbywa się ogromna akcja uczenia cudzoziemców języka polskiego. Najlepiej radzą sobie Hiszpanie. Większość z nich jest już na poziomie upper intermediate ;) Mamy też trzeci uniwersytet na plaży, Układ jest taki – my uczymy angielskiego, oni nas hiszpańskiego. Tak powinno się uczyć wszystkiego!

Na Kretę przyjechałam 17 września. Do 5 października prowadziłam prawdziwie cygańskie życie. 2.5 tygodnia na walizkach u rodaków. Jak się poszczęściło to i spało się czasem na łóżku. Nie wiem co by było, gdyby nie Polacy, którzy nas ugościli – Jacek, Magda i Sybastian. Dzięki wam nie musiałam tułać się po całym mieście ze szmatami… Fajnie jest poczuć, że można liczyć na swoich gdy jest się poza Polską.
Było dużo imprez większych i mniejszych, kilka podróży, które już opisałam aż nadszedł wreszcie 5 października i wprowadziliśmy się wreszcie do naszego mieszkania. To niesamowite jakie szczęście poczuć może człowiek w momencie kiedy wreszcie ma swoje łóżko, swój garnek i swoją umywalkę. Zapewne o takim mieszkaniu marzylibyście wyjeżdżając na wakacje. Tutaj widząc takie rzeczy z balkonu aż się chce wstać rano i przeżywać życie tak, jak się to powinno robić. Tak więc piątego października trzeba było podzielić się swoją radością z sąsiadami i urządzić parapetówkę. Jednak nie wszyscy sąsiedzi byli zadowoleni z naszej radości… Kilka zdjęć z housewarming party!











Ostatnimi czasy często korzystałam z couchsurfingu, niestety tylko jako czyjś gość. W Krakowie nie mam dobrych warunków do przyjmowania gości, dlatego stwierdziłam, że tutaj trzeba to nadrobić. I już w sobotę miałam (w sumie dalej mam!) przyjemność gościć u siebie Marion – szaloną dziewczynę z Francji. Marion rozpoczęła swoją podróż w Grecji. Ma w planach odwiedzić wyspy greckie, potem uderzyć na Turcję, Indię, Tajlandię, Kambodżę i zakończyć wyprawę w Chinach. Nigdy w życiu nie spotkałam TAKIEGO podróżnika. Myślę, że trzeba mieć w sobie niesamowitą odwagę, żeby udać się w podróż na taką skalę. Marion jest świeżo po studiach, więc wykorzystuje ten czas najlepiej jak może. Potem nie będzie już tak łatwo podjąć takie wyzwanie. Niesamowicie jej zazdroszczę i prawdę mówiąc powoli zaczynam rozważać podobny scenariusz na przyszłość. Dzięki Marion szkolę swój francuski, a ona przy mnie szlifuje angielski. A gdzie jest teraz? W tym momencie pewnie leży sobie na plaży w Balos z ekipą Erasmusów, która dzisiaj wybrała się w podróż. Wracają jutro wieczorem, co daje mi czas na nadrabianie papierkowych, mailowych i wszystkich innych zaległości. I jeszcze o Marion… Jeżeli zaciekawiła was jej historia, to zachęcam do śledzenia bloga z jej wyprawy. Adres znajdziecie TUTAJ.

  

Trochę wyprzedziłam kolejność wydarzeń, dlatego wrócę do ubiegłej soboty – dnia, w którym przyjechała do nas Marion. Say yes to new things & people… Zawsze marzyłam o tym, żeby wybrać się gdzieś stopem. I stało się to w sobotę.  Spontaniczna decyzja, godzina 17 a my na „wylotówce” z Rethymnonu do Chani. I choć w Chani byłam już dwa razy, to teraz nie ona była głównym powodem dla którego znów tam pojechałam. Wyruszyłam dla nowego doświadczenia podróżowania autostopem. Podzieliliśmy się na dwie ekipy. W pierwszej ja, Marion i Jacek. Druga – Asia i Tomek. Po 20 minutach czekania moja grupa złapała stopa jako pierwsza! Niesamowicie sympatyczny Grek podwiózł nas na obrzeża Chani, sam pojechał na lotnisko. Do miasta było jeszcze jakieś 5 kilometrów, więc łapaliśmy dalej. I zatrzymał się nie znający angielskiego starszy Grek. Wpakowaliśmy się do samochodu i Jacek miał okazję wykorzystać swoje zdolności językowe z kursu EILC gawędząc sobie ze staruszkiem. Dotarliśmy do miasta, później dołączyli do nas Asia i Tomek, którzy, jak się okazało, jechali na pace jakiegoś dostawczaka. Prawie moje marzenie, ale ja zawsze chciałam się przejechać na pace wypełnionej arbuzami. Może kiedyś… W Chani rozdzieliliśmy się na dwie grupy – Panowie poszli na festiwal. My – na spacer po mieście. Zaoszczędzone ponad 12 euro w obie strony wydałyśmy na pitę i mrożony jogurt i prawdę mówiąc jesteśmy 7 euro na plusie! O północy stwierdziłyśmy, że trzeba wracać do domu… Trzy dziewczyny praktycznie nie znające miasta chcą się dostać do national road… I zlitował się jeden fliziarz wracający z pracy. Miałam wrażenie że samochód zaraz się rozleci, ale było ważne tylko to, że jedziemy! Pan podrzucił nas do drogi krajowej. Tam czekałyśmy sporo zanim zatrzymała się… taksówka! „Powiedz mu że nie mamy pieniędzy!”. Pan nie chciał kasy. Kolejne kilka kilometrów jechałyśmy w eleganckiej taksówce za darmo, gawędząc sobie z panem taksówkarzem, który stwierdził, że przy kolejnej interchange będzie nam łatwiej coś złapać. I po kilkunastu minutach złapałyśmy kolejny wóz… Okazało się, że facet kompletnie nie zna angielskiego, gadał do nas po grecku a my (jak już napisałam wcześniej) ledwo umiemy liczyć! Na początku było śmiesznie, ale sprawy zaczęły się tak komplikować, że wymusiłyśmy na panu to żeby się zatrzymał. Z rękami jak galareta czekałyśmy na kolejnego stopa. Już powoli traciłyśmy nadzieję, było nam niesamowicie zimno ale nagle zatrzymuje się jakiś samochód! Jakaś para wracała z wakacji do Rethymnonu. Zapach wychodzący z samochodu od razu rozpoznała Aśka. „Maryśka”. No nic, jedziemy, nie ma innego wyjścia, jest pierwsza w nocy… Chłopak okazał się kreteńskim Kubicą i przy ograniczeniu do 60km/h pociskał 120 ścinając zakręty jak tylko się dało. Adrenalina niesamowita, ale zmęczenie było mocniejsze i te 50 kilometrów w połowie przespałam. I tak oto o 2:30 znalazłyśmy się w naszym nowym mieszkaniu. Czy mi się podobało? Odpowiem tak: no to kiedy następny raz?












I tym radosnym akcentem powoli kończę ten gruby jak niektórzy Grecy wpis. Cieszy mnie to, że nadrobiłam wszystkie zaległości do dzisiaj i przy okazji zjadłam brokuła, którego zaczęłam gotować na początku notki.
U nas teraz 27 stopni w słońcu. Zabieram notatki do greckiego i spadam na plażę. Ale wcześniej jeszcze kilka fotek z wczorajszego wieczoru. Poznajcie ERASMUSÓW!











2 komentarze:

  1. te zawijasy a'la nasze faworki to Pascal ostatnio gotował, aż chciałam to zrobić żeby przetestować czy dobre. :)

    OdpowiedzUsuń