środa, 8 maja 2013

Rozkręcamy sezon



Ostatnio zaczynam przypominać sobie moje pierwsze dni w Rethymno. Nie dlatego, że ogarnia mnie nostalgia wspomnień, ale przez to, że miasteczko coraz bardziej przypomina mi to miejsce, które robiło na mnie pierwsze wrażenie popychając mnie w wir wakacyjnego rozluźnienia. Nigdy nie patrzyłam na wakacyjne kurorty okiem kogoś, kto tam mieszka. Teraz mam okazję być po drugiej stronie. Okres „no season” skończył się w momencie, kiedy termometry zaczęły pokazywać temperaturę oscylującą w okolicach 30 stopni. Wczoraj na przykład neonowy miernik pokazał nam 41 stopni wariata Celsjusza. W Krakowie zapewne umierałabym w ciasnym autobusie, co rusz to jakaś niedomyta persona ocierała by się o mnie swoimi mokrymi plecami a towarzyszyłby temu duszący odór kwaśnego potu z miejsc, które już chyba dawno nie doświadczyły żadnego dezodorantu, czy chociażby mydełka biały jeleń w kultowym opakowaniu z rogaczem. Chyba każdy je zna. Szkoda, że niektórzy tylko z widzenia. 

Obrzydliwe, czyż nie? 

Tymczasem prawie 3 tysiące kilometrów na południe wciągając powietrze czuję majową porą rozkwitające przeróżne drzewka, zapach morza, cholernie słonego, które już jest o niebo cieplejsze od naszego Bałtyku latem i olejków do opalania, które biali jak śnieg turyści z północy wcierają w swoje ciała. 

Zaczął się okres tawernowego „dzień dobry, jak się masz, Lewandowski, beautiful ladies”. Wszystko ok dopóki nie zaczynają nas mylić z Rosjanami (z całym szacunkiem dla tego narodu). Wszystkie nacje, tak myślę, są uczulone na punkcie swojej narodowości. A tutaj Rosjanie to jakaś połowa (jak nie więcej) turystów, więc jak naganiacze widzą jasne oczy i blond włosy, bez zastanowienia zaczynają nas pozdrawiać po rosyjsku, po czym słysząc odpowiedź w języku greckim nieco się mieszają, widocznie zaskoczeni. Nawet czasami bluza uniwersytecka nie pomaga, zawsze coś powiedzą, zawsze cię zaczepią. I, cytując klasyka, mnie to denerwuje, mnie to irytuje. Bo cholera jasna turystą już dawno nie jestem, ja tu przecież MIESZKAM. 

Ostatnio mieszkanie nasze jest gniazdem polskości, a ilość naszych Rodaków, która spędziła ciepłe kwietniowo – majowe noce pod naszym dachem rośnie z dnia na dzień. Sezon odwiedzin rozpoczęły Agata i Marysia z Wrocławia, dwie koleżanki Sebastiana. Razem z nimi, na weekend, wpadła niezastąpiona ekipa polityków społecznych: Ewa, Olga i Tomek. Niestety bez Izy, która na kilka dni przed wylotem została bezwzględnie sprowadzona na ziemię jeszcze nawet się od niej nie odbijając… Iza, dalej jest mi przykro z tego powodu, bo te trzy dni w towarzystwie EOT (:P) były NIE SA MO WI TE. Poniedziałek 15 kwietnia politycy opuścili wyspę i tego samego dnia wieczorem byłam już w drodze na lotnisko z greckim kolegą, który był na Erasmusie w Krakowie, po Agnieszkę i Weronikę, kolejne dwie dobre dusze poznane za przyczyną Instytutu Spraw Publicznych UJ. Tak sobie teraz myślę, że przez ten ISP dużo dobrych rzeczy w moim życiu się wydarzyło. Poważnie, bardzo dużo! Dziewczynom pogodowo wyjazd za bardzo się nie udał. Akurat trafił im się brzydki tydzień kwietnia, ale to ile one widziały w Rethymno i poza nim spowodowało że i ja i moi współlokatorzy poczuliśmy niewygodne uczucie wstydu i nowomowowej SIARY. Dziewczyny wróciły do domu i już kilka dni później zawitała tutaj ponownie moja szanowna Siostra. No i jest tutaj już ponad tydzień, śpiąc sobie smacznie teraz po nocy pełnej wrażeń spędzonej w teoretycznie zamkniętej dla ludzi latarni morskiej starego portu. Jak to się stało, że starczyło nam odwagi (albo że mieliśmy dostateczną ilość szaleństwa w swoich głowach), żeby przeskakiwać przez metalowe siatki zamontowane na drodze do latarni i wspinać się w ciemnościach po uprzednim wślizgnięciu się do środka pod metalową blachą, która broni wejścia na latarnię – nie wiem. Odwagę trzeba mieć i szaleństwo też. Jak to masz, bądź pewny, że miasto zobaczysz z perspektywy, której przeciętny mieszkaniec nigdy, ale to nigdy nie widział. Trzeba mieć jeszcze tylko pewność, że policja ma trochę w dupie to, czy ktoś tam siedzi, czy nie. My mieliśmy tę pewność :P 

Jak już pisałam, miasto jest pełne turystów. Trochę im współczuję, bo przyjechali w dość słabym okresie. W całej Grecji mamy teraz okres Paschy, więc większość miejsc jest niestety zamknięta. Przykro mi, świętujemy. Dlatego w Niedzielę Wielkanocną budzą nas dzwony kościołów i orkiestra maszerująca przez miasto. Dlatego nocami leżąc na leżakach na plaży miasto rozświetlane jest przez fajerwerki. Dlatego na plaży nie ma wysypu Greków. Wszyscy w domach świętują z rodziną.
A słońce świeci. I świeci tak mocno, że niektórym przygrzało porządnie. Sebastian przed chwilą mi wyznał, że  w nocy był duszony przez człowieka bez głowy. A właściwie głowę to on miał, ale wyglądała jak wieszak. Ok, dajcie mi numer do wariatów. „To mi się nie śniło, ja naprawdę byłem duszony”.  

I tym optymistycznym akcentem kończę. Zdjęć niestety póki co nie ma, bo blogger ma jakieś problemy z ich załadowaniem :( będzie update jak wszystko wróci do normy :)

































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz