piątek, 4 stycznia 2013

Zasłodzenie



Marta zapytała mnie jakie są moje postanowienia na nowy rok. Prawdę mówiąc wryło mnie i to porządnie, bo pierwszy raz odkąd pamiętam zapomniałam na śmierć o tym… czymś. Starałam się skupić swoje myśli w orbicie tego nieokreślonego jeszcze pojęcia przez ostatnie dni, ale daję słowo nic ale to kompletnie nic nie przychodziło mi do głowy. Może mój mózg odwykł od tak abstrakcyjnego myślenia, albo po prostu (boję się to pisać) mam tak dużo, że nie wiem co więcej mogłabym dostać. Dziwnie jest to pisać, że ma się w swoim małym życiu tak wiele. I wcale nie chodzi o to, że mam takie zasoby WSZYSTKIEGO, że rozdawałabym na prawo i lewo.
Postanowienia noworoczne to chyba takie życzenia czegoś dla siebie samego. Czego ja bym sobie mogła życzyć? 

Oczywiście brakuje mi kasy, to jest oczywiste, wszystkim brakuje i ile by nam nie dali – tyle byśmy przeeeeee… jedli. Skończyłam już oglądanie każdego wydawanego euracza i (znowu przeraża mnie to, że muszę się do czegoś przyznać) stałam się chyba bardziej rozrzutna. Moje wydatki to taki Wodospad Niagara z jedną tylko różnicą. Jeżeli woda w Wodospadzie Niagara ma gdzieś swój początek, który w moim przypadku można nazwać kontem bankowym zasilonym przez Unię Europejską, to ze smutkiem stwierdzam, że „woda” mi się skończyła już dawno. Ale i tak pieniędzy sobie nie życzę, bo zauważyłam, że jakimś cudem same one do mnie przychodzą. W historii transakcji na moim złotówkowym koncie już niedługo zobaczę wpis na zielono. Ostatnio zbyt często mi się tam czerwieniło. 

Nie mam też czasu, ale to dobrze, bo jak to mądrale powiadają – im go mniej, tym lepiej nim zarządzamy. No i chyba coś w tym jest. W każdym razie mogę śmiało stwierdzić, że w najbliższych tygodniach wyrobię kilkukrotnie normę przebywania w bibliotece (oby tylko nie była to dawka śmiertelna). Terminy naglą, wiedza oczekuje spokojnie na przyswajanie jej przez organizm. Oprócz dobrej zabawy na Erasmusie też trzeba trochę popracować. Mam nadzieję, że to nie zburzyło niczyjego światopoglądu ;)

Nie mam teraz swojej biologicznej rodziny, chociaż cząstka jej wczoraj opuściła mój drugi dom. To jest dla mnie coś nowego. Mam na myśli dwie rodziny i dwa domy. Pod koniec stycznia planuję wrócić do domu numer jeden i prawdę mówiąc niesamowicie boję się tego powrotu. Dużo się zmieniło i nie chcę nikogo rozczarować. Erasmus zmienia ludzi na zawsze. Wydaje mi się, że zmienia mnie na dobre, chociaż chyba nie we wszystkich aspektach jeżeli tak generalnie o sobie pomyślę. Trochę jesteśmy rozerwani, mam na myśli nas Erasmusów. W sumie fajnie mieć dwa domy i to tak różne. Dwie rodziny, które połączyły zupełnie odmienne wydarzenia. My tego tutaj potrzebujemy, w końcu całe nasze życie było wcześniej zorganizowane wokół domu sensu largo.
Myślę, że noworoczne postanowienia są wypadkową tego, czego nie udało nam się zrobić w roku poprzednim. Teraz kiedy doszłam do tego wniosku, jestem już w stanie stwierdzić, jakie jest moje noworoczne postanowienie. I, wybaczcie, nie wygwiżdżę go publicznie na moim blogu, nie wykrzyczę ani nie wyrecytuję. Jeżeli sami nie macie jeszcze postanowienia (jak to było w moim przypadku jeszcze chwilę temu), to pomyślcie, czego wam brakowało w 2012 i róbcie wszystko, żeby to osiągnąć w 2013. I nie wierzcie w przelatujące komety, kalendarze majów i inne pierdoły. Tak, to są wszystko PIERDOŁY (ahhhhh jak ja lubię to słowo!). 

I jeszcze tak na koniec chciałabym się z wami podzielić ostatnimi minutami 2012 roku. W gronie Erasmusów bawiliśmy się przepysznie i przeczekoladowo. Można to potraktować dosłownie i nie pomyli się człowiek czytający ostatnie wpisy, który stwierdzi że na Erasmusie nic się innego nie robi, tylko je. Oj je się tu dużo i je się tu rzeczy bardzo dobre zwłaszcza ostatnio. Dajcie spokój, przyjeżdżam do Polski na wyprzedaże i pierwsza rzecz, którą kupuję to nowe spodnie. Międzynarodowa kuchnia to kolejna zachęta do wyjazdu na stypendium. Mam nadzieję, że żarłoki już szykują papiery i sprawdzają deadliny składania pism do swoich biur. I błagam was – jeżeli się zastanawiacie, patrzcie na szanse a nie na problemy. Każdy problem da się rozwiązać a szanse uciekają jak zajączki. Łapcie jednego i dajcie potem znać gdzie jedziecie,  bo bym sobie kogoś odwiedziła bardzo chętnie w następne święta ;) 

A ja już Państwu dziękuję za uwagę i nie obiecuję szybkiego wpisu, bo najbliższe dni spędzam z nosem w książkach. I życzę wszystkim udanej sesji. Walczymy do końca! 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz