sobota, 22 września 2012

pierwsze wrażenia
























Walczyłam ze sobą, żeby wreszcie podzielić się pierwszymi wrażeniami... To jest tak ciężkie jak zebranie sił na przewrócenie się na brzuch kiedy słońce zaczyna przypalać skórę.
Ogarnęło nas wakacyjne rozleniwienie. Mamy czas na wszystko i nie mamy go na nic kompletnie. Gdyby tak mogło być zawsze...
Zaczęła się wielka przygoda. Pomarańcze mają niesamowity, powiedziałabym, że PRAWDZIWY smak. Gdybym miała tu zamieszkać, to chciałabym mieć balkon z kwiatami, które z satysfakcją podlewałabym codziennie dużą ilością wody, która po przejściu przez korytarze korzeni lałaby się na głowy turystów. A mój pierwszy poważny zakup to byłaby czerwona Vespa. Nie wyróżniałaby się niczym szczególnym od tysiąca innych jeżdżących po mieście oprócz tego, że byłaby moja.

Może teraz krótko o tym, co się działo w tym tygodniu...
Integracja przede wszystkim! Nowi ludzie - NIESAMOWICI! Leniwe poranki ze śniadaniami na balkonie. Słońce parzące stopy. Za plecami szumiące morze. Wyjście na plażę, minuta drogi. Daleko, prawda? Potem obiad, sycąca pita z gyrosem albo innym smakołykiem i wyjście na zwiedzanie miasta. Dzisiaj rozpoczęła się też nasza wielka kariera naukowa na University of Crete. Po imprezie w Metropolis dotarliśmy koło 5 rano do mieszkania. Pobudka 7:30, prysznic i ruszamy na International Conference "Governance for Sustainable Development". Ciekawe osobistości, przerwa na kawę, nowe znajomości, certyfikat (który widać na ostatnim zdjęciu!). I na ten tydzień uniwersytetu dosyć.

Jak wygląda miasto? Nie opiszę tego słowami. Nie opiszą tego żadne zdjęcia, wybaczcie. To może dać tylko małe wyobrażenie o tym, co tutaj JEST. A JEST tutaj to zupełnie inne jest niż to, do którego przywykłam. Może kiedyś sami wpadniecie do mnie w odwiedziny (jak już będę miała wreszcie te swoje cztery nieszczęsne kąty...). Wtedy pokażę wam najlepsze miejsca, jakie tu widziałam i jakie jeszcze zobaczę. Chciałabym podzielić się z wami wszystkimi wrażeniami, jakich doświadczyły moje kubki smakowe. Nie opiszę tych pomarańczy, pysznego mrożonego jogurtu o zachodzie słońca w porcie. Bardzo trudno jest wybrać spośród kilkunastu dodatków te cztery, które będą komponować się najlepiej. Kończy się na tym, że wybieram kompletnie do siebie nie pasujące i co najdziwniejsze - mimo to jogurt smakuje CUDOWNIE.

Nie wiem jakie są wasze oczekiwania co do tego, co chcielibyście tutaj poczytać. Jestem otwarta na sugestie. Aaaaa... Obiecałam, że będzie wersja po angielsku... Pozwólcie, że w te pierwsze dni sobie odpuszczę. Zabiorę się za to jak tylko nabiorę wprawy w przewracaniu się na plaży z pleców na brzuch. A tutaj to jest na prawdę ciężkie zadanie...

Plany na przyszły tydzień? Formalności na uczelni, wypożyczenie samochodu, przewertowanie chociaż kilku najciekawszych miejsc na Krecie. Trzeba wykorzystać to, że u nas jest cały czas mamy jakieś 28 stopni (jak nie więcej...).

Gorące buziaki o smaku prawdziwych kreteńskich pomarańczy :*

niedziela, 16 września 2012

2294 km od domu, kieruj się na południe




Rzecz to znana, że koty lubią zatrzymywać się i kręcić w miejscu między na wpół uchylonymi drzwiami. Któż z nas nie mówił do kota: „Wejdźże nareszcie!” Niektórzy ludzie wobec jakiegoś wydarzenia mają również skłonność do niezdecydowanego dreptania w miejscu między dwoma postanowieniami, narażając się na zmiażdżenie przez los, zatrzaskujący nagle drzwi przygody. Ludzie nadmiernie ostrożni, choć przypominają koty, i dlatego właśnie że przypominają koty, ryzykują więcej niż ludzie odważni.
W. Hugo, "Nędznicy" 
Rozszarpana na wakacyjne chwile oddechu od pracy lektura Nędzników mimo, iż odbiega treścią od istoty tego, co czeka mnie w kolejnych miesiącach daje mi ciągle dużo do myślenia w tej sprawie. To niezdecydowane kocie dreptanie w miejscu jest plagą i chorobą naszego pokolenia. Ostrożność faktycznie nie przynosi pozytywnych efektów. Ryzykując w tym przypadku do stracenia jest bardzo mało, praktycznie nic, natomiast zyskać można wiele. 

Nie potrafiłam tej pierwszej notki napisać jednym rzutem.  Do mojego odjazdu od dzisiaj jest 21 dni i dopiero teraz powoli to wszystko zaczyna do mnie docierać. I to nie jest tak, że to po prostu jest zwykły wyjazd, „czym ty się kobieto przejmujesz?” To jest pewnego rodzaju przełom, który zaczyna się od przejścia przez wpół uchylone drzwi.  

15 dni do wyjazdu. Może dramatyzuję, ale teraz wiem że opuszczając miejsce w którym żyło się od dzieciństwa, opuszczając ludzi, z którymi dzieliło się każdą wolną chwilę, tak naprawdę traci się całkowicie siebie samego. Trzeba budować siebie od nowa. Można trąbić, że każdy jest niepowtarzalnym indywiduum, ale to inni warunkują to, kim jesteśmy. Nasza praca, to nasza praca, jednak z kim przestajesz, takim się stajesz. Nie ma życia bez kontekstu i teraz dopiero dobitnie dociera do mnie, jak bardzo ważne miejsce ten kontekst w moim życiu zajmuje. Powoli zaczynam doświadczać tego dziwnego uczucia, które ludzie żegnający się na dłuższy czas nazywają rozerwaniem serca.  

4 dni do odlotu. Ciśnienie w domu coraz większe, chociaż w sobie odczuwam jakieś takie dziwne opanowanie. Przeczytałam dzisiaj, że ludzie czasem tak mają, że w trudnych sytuacjach mimo wszystko zachowują zimną krew. Muszę ją chyba teraz wykorzystać jak najlepiej, bo cholera wie co się ze mną stanie tam daleko na południu ;) 

Kolejne notki postaram się pisać po polsku i po angielsku. Będzie dużo zdjęć widoków, ludzi i jedzenia. Może pojawią się jakieś przepisy, kto wie?

Odlatuję jutro. Mam nadzieję, że nie będę dłużej dreptać w miejscu. 

Wyjeżdżam tylko na chwilę, zaraz wrócę.