Ostatnio zaczynam przypominać sobie moje pierwsze dni w
Rethymno. Nie dlatego, że ogarnia mnie nostalgia wspomnień, ale przez to, że
miasteczko coraz bardziej przypomina mi to miejsce, które robiło na mnie
pierwsze wrażenie popychając mnie w wir wakacyjnego rozluźnienia. Nigdy nie
patrzyłam na wakacyjne kurorty okiem kogoś, kto tam mieszka. Teraz mam okazję
być po drugiej stronie. Okres „no season” skończył się w momencie, kiedy
termometry zaczęły pokazywać temperaturę oscylującą w okolicach 30 stopni.
Wczoraj na przykład neonowy miernik pokazał nam 41 stopni wariata Celsjusza. W
Krakowie zapewne umierałabym w ciasnym autobusie, co rusz to jakaś niedomyta
persona ocierała by się o mnie swoimi mokrymi plecami a towarzyszyłby temu
duszący odór kwaśnego potu z miejsc, które już chyba dawno nie doświadczyły
żadnego dezodorantu, czy chociażby mydełka biały jeleń w kultowym opakowaniu z
rogaczem. Chyba każdy je zna. Szkoda, że niektórzy tylko z widzenia.
Obrzydliwe, czyż nie?
Tymczasem prawie 3 tysiące kilometrów na południe wciągając
powietrze czuję majową porą rozkwitające przeróżne drzewka, zapach morza,
cholernie słonego, które już jest o niebo cieplejsze od naszego Bałtyku latem i
olejków do opalania, które biali jak śnieg turyści z północy wcierają w swoje
ciała.
Zaczął się okres tawernowego „dzień dobry, jak się masz, Lewandowski,
beautiful ladies”. Wszystko ok dopóki nie zaczynają nas mylić z Rosjanami (z
całym szacunkiem dla tego narodu). Wszystkie nacje, tak myślę, są uczulone na
punkcie swojej narodowości. A tutaj Rosjanie to jakaś połowa (jak nie więcej)
turystów, więc jak naganiacze widzą jasne oczy i blond włosy, bez zastanowienia
zaczynają nas pozdrawiać po rosyjsku, po czym słysząc odpowiedź w języku
greckim nieco się mieszają, widocznie zaskoczeni. Nawet czasami bluza
uniwersytecka nie pomaga, zawsze coś powiedzą, zawsze cię zaczepią. I, cytując
klasyka, mnie to denerwuje, mnie to irytuje. Bo cholera jasna turystą już dawno
nie jestem, ja tu przecież MIESZKAM.
Ostatnio mieszkanie nasze jest gniazdem polskości, a ilość
naszych Rodaków, która spędziła ciepłe kwietniowo – majowe noce pod naszym
dachem rośnie z dnia na dzień. Sezon odwiedzin rozpoczęły Agata i Marysia z
Wrocławia, dwie koleżanki Sebastiana. Razem z nimi, na weekend, wpadła
niezastąpiona ekipa polityków społecznych: Ewa, Olga i Tomek. Niestety bez Izy,
która na kilka dni przed wylotem została bezwzględnie sprowadzona na ziemię
jeszcze nawet się od niej nie odbijając… Iza, dalej jest mi przykro z tego
powodu, bo te trzy dni w towarzystwie EOT (:P) były NIE SA MO WI TE.
Poniedziałek 15 kwietnia politycy opuścili wyspę i tego samego dnia wieczorem
byłam już w drodze na lotnisko z greckim kolegą, który był na Erasmusie w
Krakowie, po Agnieszkę i Weronikę, kolejne dwie dobre dusze poznane za
przyczyną Instytutu Spraw Publicznych UJ. Tak sobie teraz myślę, że przez ten
ISP dużo dobrych rzeczy w moim życiu się wydarzyło. Poważnie, bardzo dużo!
Dziewczynom pogodowo wyjazd za bardzo się nie udał. Akurat trafił im się
brzydki tydzień kwietnia, ale to ile one widziały w Rethymno i poza nim
spowodowało że i ja i moi współlokatorzy poczuliśmy niewygodne uczucie wstydu i
nowomowowej SIARY. Dziewczyny wróciły do domu i już kilka dni później zawitała
tutaj ponownie moja szanowna Siostra. No i jest tutaj już ponad tydzień, śpiąc
sobie smacznie teraz po nocy pełnej wrażeń spędzonej w teoretycznie zamkniętej
dla ludzi latarni morskiej starego portu. Jak to się stało, że starczyło nam
odwagi (albo że mieliśmy dostateczną ilość szaleństwa w swoich głowach), żeby
przeskakiwać przez metalowe siatki zamontowane na drodze do latarni i wspinać
się w ciemnościach po uprzednim wślizgnięciu się do środka pod metalową blachą,
która broni wejścia na latarnię – nie wiem. Odwagę trzeba mieć i szaleństwo
też. Jak to masz, bądź pewny, że miasto zobaczysz z perspektywy, której
przeciętny mieszkaniec nigdy, ale to nigdy nie widział. Trzeba mieć jeszcze
tylko pewność, że policja ma trochę w dupie to, czy ktoś tam siedzi, czy nie.
My mieliśmy tę pewność :P
Jak już pisałam, miasto jest pełne turystów. Trochę im
współczuję, bo przyjechali w dość słabym okresie. W całej Grecji mamy teraz
okres Paschy, więc większość miejsc jest niestety zamknięta. Przykro mi,
świętujemy. Dlatego w Niedzielę Wielkanocną budzą nas dzwony kościołów i
orkiestra maszerująca przez miasto. Dlatego nocami leżąc na leżakach na plaży
miasto rozświetlane jest przez fajerwerki. Dlatego na plaży nie ma wysypu
Greków. Wszyscy w domach świętują z rodziną.
A słońce świeci. I świeci tak mocno, że niektórym przygrzało
porządnie. Sebastian przed chwilą mi wyznał, że
w nocy był duszony przez człowieka bez głowy. A właściwie głowę to on
miał, ale wyglądała jak wieszak. Ok, dajcie mi numer do wariatów. „To mi się
nie śniło, ja naprawdę byłem duszony”.
I tym optymistycznym akcentem kończę. Zdjęć niestety póki co nie ma, bo blogger ma jakieś problemy z ich załadowaniem :( będzie update jak wszystko wróci do normy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz