Mam trochę do zrobienia, ale uznałam, że wstyd tak znowu
zaniedbać bloga. Chociaż z drugiej strony robię to odkąd tu przyjechałam, więc
w sumie nic nowego… Dla przyzwoitości jednak pozwolę sobie dostarczyć wam kilka
newsów z południa Europy, z (podobno, jak twierdził wiozący nas greckim
dostawczakiem pocztowym przemiły pan na trasie Rethymno - Heraklion)
najcieplejszej wyspy naszego kontynentu. Chciałabym wam uprzyjemnić zimną,
polską jesieniozimę, więc zrelaksujcie się na chwilę i proszę, czytajcie mój
wpis z tą muzyką w tle. Lepiej się będzie czytało, obiecuję. Wyłączcie te swoje
hiphopy, dubstepy, popy, rocki i metale. Proszę, zróbcie to. Trzeba atakować
czytacza treścią, obrazem i dźwiękiem. Przekaz musi wybrzmieć!
Pogoda dalej nas rozpieszcza (na moje szczęście i wasze
„nienawidzęcię”), chociaż jak się rozleje, to woda na ulicy po kostki. Kalosze
i parasol to podstawa, chociaż i tak ten zestaw nie do końca zapewnia
nieprzemakalność. Trafiliśmy na dobry rok. Rok, w którym pogoda jest nadzwyczaj
ładna, jest cieplej niż zwykle, bardziej sucho i przyjemnie. Chociaż pan
majstrujący nam fredo w kawiarni stwierdził, że to dobrze, że pada. Jestem w
stanie ich zrozumieć, po całym lecie z zaledwie dwoma czy trzema dniami
deszczowymi należy im się wreszcie trochę deszczu.
Trochę się zmieniło od ostatniego wpisu. Policja grecka już
nie wisi nad nami, nikt nas nią już nie straszy, nikt nam nie mówi, że nas
wsadzą na 48h, że zawiadomią Uniwersytet, bo tam pracuje moja przyjaciółka i
będziecie mieć nieprzyjemności. Przeprowadziliśmy się do pięknego mieszkania w
samym sercu miasta. Kiedyś jedna minuta dzieliła nas od morza. Dzisiaj jedna
minuta to dystans, jaki musimy pokonać żeby znaleźć się przy Fontannie Rimondi,
swego rodzaju centrum starego miasta.
Mieszkanie jest w lepszym stanie, lepiej wyposażone. Kiedyś narzekałam, że nie
mamy kuchni w mieszkaniu i nie mogę gotować. Tutaj zrobiłam wczoraj pierwszy
raz czekoladowe ciasto Sophie Dahl i było idealne (wprawdzie brakowało mojego
tajemniczego składnika, ale mam nadzieję że na Boże Narodzenie przyjedzie on z
moimi Dziewczynami). Jest piekarnik, własna pralka, duża lodówka i wielka jak
na greckie standardy wanna, klimatyzacja, ładne meble i przyjemny design
naszego pokoju. Szkoda tylko że środków tak mało, bo można byłoby niezłą
perełkę zrobić z tego mieszkania. Jedna rzecz tylko przyprawia mnie o
palpitację serca – wielki, plastikowy ogrodniczy stół w kuchni. Trzeba go
jednak „zdzierżyć”, bo innego nie mamy.
W zeszłym tygodniu pisaliśmy mid term test z greckiego, poziom A1. Dwa miesiące i A1. Nie mogę w
to uwierzyć. Koniec grudnia – test semestralny, poziom A2. Już coś dukam czy to
na targu, czy w piekarni kupując chleb. I znajomi Grecy robią wielkie oczy
słysząc jakieś słówka które wypowiadam kalecząc język z każdej możliwej strony.
Niesamowity jest ten język, nie potrafię go opisać, brzmi jak mieszanka
tureckiego, włoskiego i czegoś jeszcze, ale nie można mu zarzucić bycia
mieszanką. Sam jest jedyny w swoim rodzaju i to dla mnie niesamowite szczęście,
że mogę się go uczyć i to jeszcze „na koszt niemieckiego podatnika”.
Zostałam nauczycielem angielskiego. Uczę Marię, Hiszpankę z
krwi i kości. Póki co trzy sesje po godzinie każda. Dużo zadań domowych, ona
robi, ja sprawdzam. Szybko łapie, albo po prostu póki co mamy banały. Ale jest
to transakcja wymienna. Maria, Barbara i Kudłaty uczą nas hiszpańskiego.
Przydają się te wszystkie oglądane w dzieciństwie Esmeraldy i inne pierdoły. Jest mi łatwiej, poważnie! Może to się
wydaje śmieszne, ale hiszpański lepiej „wchodzi” jak się coś pamięta z
dzieciństwa. Wrócę do Polski jak prawdziwa poliglotka. Angielski, francuski,
grecki, hiszpański! Nie pogadasz! Ale co do tego oglądania telenoweli w dzieciństwie
i uczenia się języka… Mam komentarz, dość długi, ale bardzo ważny.Teraz coraz
częściej przekonuję się, że naukę języków powinno się zaczynać jak najwcześniej
i w jak najróżniejszy sposób ją realizować. Ja, stara baba pamiętam jeszcze jak
dziesięć (czy nawet więcej) lat temu śledziłam dialogi Esmeraldy z jej adoratorami.
Jeżeli macie dzieci, planujecie dzieci, znacie jakieś dzieci – mordować
językami, stać z batem nad biurkiem i tłuc do głowy obce słowa! Dobra,
przesadziłam z tym mordowaniem i batowaniem. Ale uwierzcie, to jest naprawdę
ważne. Posłuchajcie mnie, a będziecie mieć mądre dzieci, które kiedyś wam
podziękują. Ja najlepiej wspominam tych profesorków z czasów podstawówki,
gimnazjum i liceum, którzy najbardziej dawali popalić. Dlatego pamiętam
przyrodę z podstawówki, język polski z gimnazjum, historię i matematykę z
liceum. Pod pojęciami przyroda, język polski, historia i matematyka oprócz
treści naukowych stoją konkretne osoby w postaci pań i panów profesorów.
Dziękuję Państwu! Ja tutaj mam szczęście, że mogę uczyć się języków za darmo.
To jest jeden z kolejnych plusów bycia na Erasmusie!
A propos kosztów i kwestii związanych z majątkiem – masakra.
Lepiej nie poruszać tego tematu. Myślałam, że się rozpłaczę jak w zeszłym
tygodniu sprawdziłam stan mojego konta. Obraz nędzy i rozpaczy. Sodoma z
Gomorą. Syf, brud, kiła i mogiła. Halina, co to za pająki! Tragedia Posejdona!
Kończymy program! Trzeba będzie się zatrudnić do zbierania oliwek w grudniu, bo
w przeciwnym razie będziemy żreć gruz.
Dzisiaj zaczynam działać w celu powolnego zaliczania
przedmiotów. Literatura czeka już na pochłonięcie i opisanie. Na początek coś
lżejszeego. Ciężki kaliber makroekonomii, finansów i zarządzania zostawiamy na POCYPRZE. A! Bo Państwo jeszcze nie
wiedzą…
We czwartek lecę na Cypr. Tak, drugi raz w tym roku. Minęło
zaledwie dwa i pół miesiąca a ja tam jadę znowu. Z prostego powodu. Bilety
lotnicze w obie strony kosztowały nas nie całe 40 euro. Nie zgrzeszę rezygnując
z takiej okazji. Mamy w planach zaliczyć północny i południowy Cypr. Nie
zapomnieć tylko o paszporcie. I jak najniższym kosztem oczywiście, kilometry
robimy stopem, śpimy na couchu. Do odwiedzenia
znajomi z wakacji : szalone małżeństwo – Cagri i Seyma oraz panowie z lotniska w Ercan: Ocel i G.
Już mnie wierciło w tyłku na jakąś podróż. Travel
bug jak raz ugryzie, to podróżniczy owsik w dupie zostaje na całe życie.
Tygodniowa podróż powinna mi wystarczyć do Świąt. A w Święta przyjeżdża do mnie
Siostra i Aś. Dzisiaj dokładnie mamy miesiąc do ich przyjazdu. Stęskniłam się
jak cholera, ale nie powiem tego przecież na głos.
A wczoraj zaliczyłam kąpiel w morzu w okolicach północy.
Kolega Paweł miał urodziny. To
właśnie dla niego było to czekoladowe ciasto, które z resztą ekipy Polskiej
Ambasady wręczyliśmy mu śpiewając wiadomoco.
A na urodzinowym stole pojawiła się wódeczka własnej roboty oraz niesamowity i
jedyny w swoim rodzaju bigos z POLSKĄ kiełbasą. I szlagiery! Ona tańczy dla
mnie, gdzie się podziały tamte prywatki, zatańczyć z tobą chcę, Beata z albatrosa… Międzykontynentalny transfer
czasoprzestrzenny do Polski. Tak, z całą pewnością mogę powiedzieć, że byłam
wczoraj w Polsce. A co do tej kąpieli… Miałam zamoczyć nogi tylko do kolan. No
i prawdę mówiąc zamoczyłam, tylko że poziom wody dosięgnął czubka głowy.
Skończyło się na tym, że nasz Anioł – Kira – użyczyła mi swojego prysznica i
podzieliła się swoim ubraniem. Od najbardziej podstawowych rzeczy, od majtek
zaczynając a na sweterku kończąc. A
potem Kiruniunia dała mi krótką lekcję tańców greckich. Trzeba wyjść na wyższy level, bo bardzo mi się to spodobało! A
woda w morzu nadal jest ciepła, chociaż Kostas, grecki student wczoraj o mało
nie dostał zawału jak nas zobaczył w morzu. Swoją drogą Rethymno to taka mała
wioska. Na każdym kroku spotykasz znajome mordy (te bardzie mniej zakazane), co
nie przeszkadza mi wyjść rano w piżamie i bez makijażu do piekarni.
Dość na dziś. Mam nadzieję, że piosenka wam się spodobała.
Kiedyś będę wiedziała o czym ona jest dokładnie, chociaż mówią, że podobno o
miłości. A która nie jest?
Kilka klimatycznych zdjęć z parapetówki. I nowe, wspaniałe łóżko :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz