Uznałabym za głupiego człowieka, który dwa miesiące temu,
gdy wyjeżdżałam z Cypru Północnego, powiedziałby mi, że tam wrócę i to szybko.
Nie dlatego, że nie jest to miejsce warte ponownych odwiedzin, ale przez to, że
„zlituj się, po dwóch miesiącach znowu tam jechać?”. No chyba, że byłby ku temu
poważny powód, coś na kształt wielkiej miłości do jakiegoś uroczego dżentelmena,
albo nieziemska okazja, która nie zrujnowałaby mojego portfela (i konta, które
ilekroć sprawdzam, przyprawia mnie o palpitację serca i uczucie dosłownej,
przejmującej i wszechogarniającej pustki). I, ku mojemu zdziwieniu, stało się
jedno z tych dwóch. Życzyłabym sobie dżentelmena, ale w sumie okazja Ryanaira
40 euro za bilety w obie strony też jest niczego sobie.
Wylądowaliśmy w Pafos. Początkowo plan był taki, żeby tam
się przespać i wyruszyć do Nikozji następnego dnia. Zrobiło się nieciekawie,
kiedy okazało się, że nie mamy gdzie spać bo, hości z couchsurfingu pozajmowani
(cholera, sezon się skończył, co to ma znaczyć?). Spanie na plaży niestety już nie wchodziło w
grę, zatem dłużej się nie zastanawiając wpakowaliśmy się na drogę i znowu
poczułam to miłe uczucie wielkiej zmiany, której co jakiś czas człowiek
potrzebuje. Wrażenie takie wywołał we mnie (już po raz drugi) ruch lewostronny,
zgroza wszystkich prawych kierowców. Podobno jest wygodniejszy. Może być to
prawdą, chociaż początki zapewne są trudne zwłaszcza, gdy na rondzie skręcasz w
lewo. Ale do rzeczy…
Złapałyśmy stopa szybko, czekałyśmy może jakieś pięć
minut. Dwie godziny i jesteśmy w Nikozji. Tam spędziłyśmy naszą pierwszą noc i
od rana wyruszyłyśmy z tobołami na plecach do miasta. Nasz dobytek zostawiłyśmy
w kawiarni wstępując tam z rana po dawkę kofeiny, po czym lżejsze wyruszyłyśmy
na miasto. Nikozja jest stolicą Cypru podzieloną na część grecką i turecką.
Przechodząc więc z jednej części do drugiej musisz mieć paszport. Dostajesz
90-dniową wizę i podróżujesz po Północnym Cyprze swobodnie. Te dwie części miasta
są kompletnie różne. I prawdę mówiąc większe wrażenie zrobiła na mnie turecka
Nikozja. Grecka, jak grecka – bardzo ładna, czysta, jakieś zabytki, kawiarenki,
wszędzie wszystko eleganckie, pachnące, odpicowane. Przechodząc przez kontrolę
paszportową wkraczasz w inny świat. Dookoła widać walące się budynki,
przepełnione kosze na śmieci, dzieci które w nich grzebią, wyrzucone stare
kanapy. Miałam wrażenie, że jesteśmy w slumsach. Miasto jako całość jest jedyne
w swoim rodzaju. Na całym świecie nie ma chyba takiej mieszanki jak tam. Kto
nie był – jechać koniecznie.
Wieczorem przejechałyśmy dolmusem do Kyrenii. Tam
spotkałyśmy się z moimi znajomymi z wakacji, których również poznałam przez
couchsurfing. U nich spędziłyśmy dwie noce. Za dnia zwiedzanie miasta z
kawałkiem sera halloumi w łapie, wieczorami zajadanie się gyrosem albo tantuni
ze szkanką ayranu. I wizyta w (podobno) najlepszym klubie na Północnym Cyprze.
A na pożegnanie nieziemskie śniadanie (o 14:00).
Po śniadaniu wyruszyłyśmy w stronę Famagusty, do następnego
zapoznanego na wakacjach kolegi. Złapałyśmy stopa automatycznie, ledwo
wyciągnęłyśmy kartkę – pierwszy samochód się zatrzymał. Okazało się, że
kierowcą jest przemiły Turek jadący do Ercan Airport z dwójką Rosjan, którzy
kierowali się na Famagustę. Na trasę zostałyśmy zaopatrzone w puszki ice tea i
tak zahaczając po drodze o Ercan dotarłyśmy do miasta. I tam zaczęły się cyrki…
Przyjechał po nas elegancki biały ford a w środku trzech Turków. Jak się
później okazało, dwójka z nich była Kurdami. Co się działo przez te dwa dni!
Panowie gotowali, wozili nas po mieście, pokazali najciekawsze miejsca. I tak
oprócz samego miasta z całym jego zabytkowym wyposażeniem widziałyśmy kampus
Eastern Mediterranean University i Waroszę. Kampus wygląda jak miasteczko
uniwersyteckie w Ameryce. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam. A Warosza?
Wymarłe miasto. Kiedyś to był kurort lepszy od Las Vegas. W 1974 został
kompletnie zniszczony, ostrzelany, spalony, zbombardowany. I w takim stanie
stoi to wszystko do dzisiejszego dnia, bo Grecy, Turcy, Anglicy i Bóg wie kto
jeszcze chce to mieć na własność. Wrażenie ta dzielnica robi niesamowite. I
najdziwniejsze jest to, że mało kto o tym wie.
Po atrakcjach Cypru Północnego wróciłyśmy na południową
część wyspy. Do zwiedzenia została Larnaca, Limassol i Pafos. Najmniejsze
wrażenie zrobiła na mnie Larnaca. W sumie ładna i nie można mieć nic do
zarzucenia temu miejscu, ale jakoś tak bez rewelacji. Ostatnią noc spędziłyśmy
w Pafos u Polki, która mieszka na Cyprze osiem lat i pracuje jako przewodnik. To
było godne uwieńczenie naszego tygodnia na wyspie. Przy pysznych zapiekankach z
pastą z bakłażana i butelką Martini przegadałyśmy cały wieczór. Szkoda było
wyjeżdżać. Wszystko układało się na nie łącznie z tym, że do lądowania w Chani
podchodziliśmy pięć razy, bo był niesamowity wiatr. Nie wierzyłam w to za
bardzo, ale nie miałam już wątpliwości jak mną zarzuciło jak wysiadałam z
samolotu.
I tak oto tygodniowa podróż na Cypr dobiegła końca.
Podróżowanie autostopem i couchsurfing pozwoliło nam zaoszczędzić sporo kasy, a
przy tym poznałyśmy tylu niesamowitych ludzi, ich historie, przeróżne kultury
(czy to doświadczając ich, czy słuchając opowiadań) i przeżyłyśmy chyba jedną z
lepszych przygód w naszym życiu jak do tej pory. W dalszych planach podróżowych
jest Maroko. Trzeba tylko znaleźć ryanaira za 40 euro ;)